wtorek, 9 września 2014

Czarnogłowy

Czarnogłowy- wieś obecnie znana tylko okolicznym mieszkańcom, ale przed wojną słynąca z fabryki, w której wytwarzano wapień. Jak podają wierzenia pogańskie sama nazwa wsi pochodzi od bożka Czarnogłowa. Ale to nie bożek zawiódł nas do tej miejscowości na uboczu tylko pewna stara poniemiecka fabryka, która po wojnie była jednym z największych pracodawców w tej okolicy. O fabryce dowiedziałem się przypadkiem, kolega zza biurka polecił mi to miejsce jako warte obejrzenia i sfotografowania. Pozdrawiam Cię Mariusz. Wieczorem siedzimy z Olą i planujemy co zwiedzamy i fotografujemy. Od razu proponuję wyjazd do Czarnogłów, a wcześniej zwiedzanie opuszczonej jednostki wojskowej, poleconej także przez jednego z naszych czytelników. Przeglądamy internet szukając informacji o fabryce. Znajdujemy niewiele oprócz tego, że powstała w roku 1902 i przerabiała wapień wydobywany z okolicznego wyrobiska, które teraz jest jednym z najczystszych jezior w okolicy a podobno i w Polsce. Po wojnie fabrykę uruchomiono i produkcja w niej szła pełną parą aż do roku 1968, kiedy postanowiono ją zamknąć. I trudno w to uwierzyć patrząc na dzisiejsze ruiny, że były w niej szyby kopalniane, parowozownie, silosy na wapno i dwa piece. Smutny obraz PRL-owskiej świetności tego miejsca. Do przejechania mieliśmy jakieś 30 kilometrów. Niby niewiele, ale kręte i wąskie dróżki by dojechać do tej miejscowości nie pozwoliły osiągnąć średniej prędkości większej niż 50 kilometrów na godzinę. Przed wjazdem do wsi zauważyliśmy pewien dziwny budynek – nazwaliśmy go początkowo „wieżą”, ponieważ z daleka był rodzajem wieżyczki, stojącej na małym wzniesieniu. W poszukiwaniu naszej docelowej budowli zapytaliśmy o drogę pierwszego napotkanego mieszkańca, który chwiejną ręką wskazał w bliżej nieokreślonym kierunku i powiedział: - "Tam, prosto i w prawo i zobaczycie komin" – widać było znudzenie w oczach. Zresztą co się dziwić, pewnie widzi ją codziennie w drodze do sklepu i z powrotem. Zaparkowaliśmy samochód przy samych ruinach i nie zważając na napisy na ścianach, które mówiły „zakaz wstępu”, „wstęp wzbroniony”, „teren prywatny” weszliśmy pomiędzy ruiny, by zobaczyć co zostało z zakładu, który jeszcze prawie 40 lat temu zatrudniał około 500 ludzi i był największym pracodawcą w regionie. Skoro prywatne- dlaczego w tak opłakanym stanie? Pewnie kolejny właściciel tylko czekający na rozsypkę, aby ziemia wolna od zabytku, który nie jest już w sumie zabytkiem stała się miejscem na nową inwestycję. Pierwsze co rzuciło się w oczy to komin. Lekko przekrzywiony w prawo dodawał powagi majestatu tego miejsca. Pospinany metalowymi klamrami i pękający od góry powodował, że przynajmniej ja nie czułem się zbyt pewnie. I pomyśleć, że okoliczne dzieciaki wykorzystują to miejsce do zabawy… Same ruiny nie zrobiły na nas większego wrażenia. Porośnięte, rozkradzione z każdej metalowej części nie dawały już takiego wyobrażenia o minionej świetności tego miejsca. Wszędzie walały się śmieci- jakże często spotykany obrazek w tego typu miejscach. Najbardziej zaintrygowały nas pomieszczenia wyglądające jak bunkry, których przeznaczenia dowiedzieliśmy się dopiero później. Obeszliśmy naokoło pozostałości zakładu i wsiadając do samochodu jak na komendę wypowiedzieliśmy: - jedziemy do „wieży”. Dojechać tam wcale nie łatwo. Czarnogłowy to wieś licząca około 500 mieszkańców, mająca swoje ulice, a jak się później okazało także domki letniskowe dla wczasowiczów i z budującym się okazałym pensjonatem. Po zapytaniu o dojazd do wieży, która stała się tak naprawdę starym wiatrakiem zajechaliśmy na ulicę Miłą, by potem na piechotę udać się na wzniesienie i z bliska przyjrzeć się tej okazałej, stojącej na uboczu budowli. Gdy tak zawzięcie fotografowaliśmy stary wiatrak, zachwycając się wnętrzem i snując plany co byśmy w tym miejscu urządzili będąc właścicielami tego kawałka pola i budynku, zauważyliśmy że z pewnej odległości przygląda nam się starszy pan. Po chwili ruszył w naszym kierunku przedzierając się przez wysoką trawę. Starszy Pan okazał się bardzo miłym człowiekiem, zamieszkałym na ulicy Miłej w Czarnogłowach i nie tylko opowiedział nam o opuszczonej fabryce, w której pracował za młodu, ale poznaliśmy tez historię przedwojennego wiatraka, który tak bardzo nas urzekł. Jakby tego było mało, wsiadł z nami do samochodu i pokazał nam całą wioskę, podając mało istotne informacje gdzie kto mieszka w każdym z mijanych domów, by na koniec zawieźć nas nad najczystsze jeziorko w okolicy, które w przeszłości było wyrobiskiem i dostarczało wapienia do fotografowanej przez nas fabryki.
Wyprawa choć długa i wyczerpująca była niewątpliwie niezwykle owocna. Oprócz napisania reportażu na temat kilkugodzinnej wędrówki mieliśmy jeszcze jedną misję- na prośbę miłego pana z ulicy Miłej pędzimy do domu, by drugiego dnia wysłać mu zdjęcie z naszej wędrówki... Miło...


















































środa, 3 września 2014

Bloki widma

To miejsce miało jeden wielki plus, który wyróżniał je spośród innych. Brak zarośli! Nie musiałem przedzierać się przez pole zieleniny, które zazwyczaj porasta miejsca takie jak to. "Bloki widma"- tak nazwałem wędrówkę po miejscu znajdującym się w gminie Osina, które dla wielu mieszkańców jest widokiem dnia codziennego, a dla innych czymś, co straszy i przypomina o minionych czasach, kiedy działające PGR-y były chlubą regionu. A wszystko rozpoczęło się w roku 1988 i zostało brutalnie przerwane dwa lata później przez znany wszystkim nam PGR. Bardzo często przejeżdżając tamtędy zastanawiałem się co kryje historia tych niedokończonych bloków i dlaczego stały się one metą dla szabrowników a nie dachem nad głową dla wielu rodzin. Uzbrojony w aparat postanowiłem zaspokoić swoją ciekawość. Informacje jakie zdobyłem od koleżanki Marty, mieszkanki Osiny, mężczyzny mieszkającego nieopodal oraz osiemdziesięcioletniej mieszkanki wsi- byłej pracownicy PGR-u, która podczas swoich opowieści ze łzami w oczach wspominała upadek wszystkiego, co ciężką pracą zostało stworzone. Od Marty wiem tyle: "Obecnie jest to nieruchomość stanowiąca prywatną własność osoby fizycznej. Okres budowy 1988 - 1990 - ostatni etap Kombinatu Państwowych Gospodarstw Rolnych w Osinie. Miały to być mieszkania dla pracowników Zakładu Rolnego w Węgorzycach, który podlegał pod KPGR Osina. Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa przejęła zasoby po byłym KPGR Osina, aczkolwiek nie dokończyła budowy, gdyż nie wchodziło to w zakres jej zadań. Nazwę Agencja zmieniła na Agencję Nieruchomości Rolnych, która ogłosiła przetarg w ramach którego obecny właściciel nabył budynki. Więcej nie wiem..."
Podchodzę powoli, wszędzie wokoło pełno szkła, butelek, śmieci. Musiałem uważać, by nie wdepnąć w coś, co potem z trudnością będzie usunąć z butów.Już pod zdezelowaną klatką napawałem się widokiem ruin, które kiedyś były marzeniem niejednego pracownika ówczesnego kombinatu rolniczego.
Szkło i gruz zaczynały zgrzytać pod moimi stopami powodując, że zaczynałem się obawiać, czy jakieś ustrojstwo nie przebije mi podeszwy i spowoduje, że przez najbliższe dni nie będę mógł normalnie chodzić. Jednak pomimo strachu otchłań budynku pcha mnie ku środkowi...
Poruszałem się po zniszczonych korytarzach nie mogąc oprzeć się robieniu zdjęć. Ogarniała mnie coraz większa fascynacja. Im wchodziłem wyżej na kolejne piętra i kondygnacje, tym bardziej byłem ciekaw tego miejsca. Byłem sam- sam ze swoją fascynacją... Skrzypiący pod nogami gruz był jedynym odgłosem, jaki słyszałem w budynku. Zapominam, że muszę uważać gdzie stąpam. Pchany ciekawością posuwałem się coraz wyżej, i wyżej, na kolejne piętra starając się nie pominąć żadnego pomieszczenia.
Dookoła mnie napisy na ścianach. Wykonane zwykłą farbą i pędzlem, świadczące o tym, że to miejsce- pomimo, że straszące pustką- jest odwiedzane przez innych, którzy zostawiają tutaj ślady swej bytności...
Napisy wulgarne, ośmieszające, a także sugerujące, że jest to miejsce tętniące życiem.... martwym życiem. W prawie każdym pomieszczeniu znajdowałem butelki, głównie po najtańszym alkoholu, tzw. beczułki a także piwie czy wódce. Natknąć się można także na ekskrementy, które świadczą o tym, ze ktoś nie zdążył do domu ze swoją potrzebą fizjologiczną. Powoduje to, że w wielu pomieszczeniach unosi się obrzydliwy fetor, sprawiający, że bardzo szybko opuszczam takie miejsca.
Postanawiam zwiedzić dach budynku, a raczej to, co pełni funkcje dachu, ponieważ prawdopodobnie nie został on ukończony. Pchany swoją ciekawością spojrzenia na okolicę z najwyższego punktu znajdującego się w tej wsi po drodze pozwalam sobie na jeszcze kilka ciekawych zdjęć, które wprawiły mnie w chwile zadumy i zastanowienia...
Puste okna, które w swej szarości ścian są otworem na zieleń otaczającą budynek. Rosnące krzewy, drzewa, od wielu lat nie pielęgnowana trawa powoduje, że z większej odległości nie widać brudu i śmieci okalających to miejsce.
W końcu dotarłem na sam szczyt. Z ciemnej czeluści wypełnionej zatęchłym powietrzem znalazłem się na wolnej przestrzeni. Rozglądałem się wokoło podziwiając widoki i przyglądając się ogromowi zniszczeń, jakie zostały dokonane na tej budowli.
Chciałem zostać tam dłużej. Nie potrafię określić powodu, który nie pozwalał mi zbyt szybko opuszczać tego miejsca. Podobno od wieków człowieka pasjonowały zniszczenia, tajemniczość i przerażenie. Tak, właśnie ta mieszanka bulgotała w mojej głowie i nie pozwalała skupić się na niczym innym. Było późno. Musiałem wracać. Na zewnątrz czekała mnie piękna i nudna rzeczywistość.