Czarnogłowy- wieś obecnie znana tylko
okolicznym mieszkańcom, ale przed wojną słynąca z fabryki, w której
wytwarzano wapień. Jak podają wierzenia pogańskie sama nazwa wsi
pochodzi od bożka Czarnogłowa. Ale to nie bożek zawiódł nas do tej
miejscowości na uboczu tylko pewna stara poniemiecka fabryka, która po
wojnie była jednym z największych pracodawców w tej okolicy. O fabryce
dowiedziałem się przypadkiem, kolega zza biurka polecił mi to miejsce
jako warte obejrzenia i sfotografowania. Pozdrawiam Cię Mariusz.
Wieczorem siedzimy z Olą i planujemy co zwiedzamy i fotografujemy. Od
razu proponuję wyjazd do Czarnogłów, a wcześniej zwiedzanie opuszczonej
jednostki wojskowej, poleconej także przez jednego z naszych
czytelników. Przeglądamy internet szukając informacji o fabryce.
Znajdujemy niewiele oprócz tego, że powstała w roku 1902 i przerabiała
wapień wydobywany z okolicznego wyrobiska, które teraz jest jednym z
najczystszych jezior w okolicy a podobno i w Polsce. Po wojnie fabrykę
uruchomiono i produkcja w niej szła pełną parą aż do roku 1968, kiedy
postanowiono ją zamknąć. I trudno w to uwierzyć patrząc na dzisiejsze
ruiny, że były w niej szyby kopalniane, parowozownie, silosy na wapno i
dwa piece. Smutny obraz PRL-owskiej świetności tego miejsca. Do
przejechania mieliśmy jakieś 30 kilometrów. Niby niewiele, ale kręte i
wąskie dróżki by dojechać do tej miejscowości nie pozwoliły osiągnąć
średniej prędkości większej niż 50 kilometrów na godzinę. Przed wjazdem
do wsi zauważyliśmy pewien dziwny budynek – nazwaliśmy go początkowo
„wieżą”, ponieważ z daleka był rodzajem wieżyczki, stojącej na małym
wzniesieniu. W poszukiwaniu naszej docelowej budowli zapytaliśmy o drogę
pierwszego napotkanego mieszkańca, który chwiejną ręką wskazał w bliżej
nieokreślonym kierunku i powiedział: - "Tam, prosto i w prawo i
zobaczycie komin" – widać było znudzenie w oczach. Zresztą co się
dziwić, pewnie widzi ją codziennie w drodze do sklepu i z powrotem.
Zaparkowaliśmy samochód przy samych ruinach i nie zważając na napisy na
ścianach, które mówiły „zakaz wstępu”, „wstęp wzbroniony”, „teren
prywatny” weszliśmy pomiędzy ruiny, by zobaczyć co zostało z zakładu,
który jeszcze prawie 40 lat temu zatrudniał około 500 ludzi i był
największym pracodawcą w regionie. Skoro prywatne- dlaczego w tak
opłakanym stanie? Pewnie kolejny właściciel tylko czekający na rozsypkę,
aby ziemia wolna od zabytku, który nie jest już w sumie zabytkiem stała
się miejscem na nową inwestycję. Pierwsze co rzuciło się w oczy to
komin. Lekko przekrzywiony w prawo dodawał powagi majestatu tego
miejsca. Pospinany metalowymi klamrami i pękający od góry powodował, że
przynajmniej ja nie czułem się zbyt pewnie. I pomyśleć, że okoliczne
dzieciaki wykorzystują to miejsce do zabawy… Same ruiny nie zrobiły na
nas większego wrażenia. Porośnięte, rozkradzione z każdej metalowej
części nie dawały już takiego wyobrażenia o minionej świetności tego
miejsca. Wszędzie walały się śmieci- jakże często spotykany obrazek w
tego typu miejscach. Najbardziej zaintrygowały nas pomieszczenia
wyglądające jak bunkry, których przeznaczenia dowiedzieliśmy się dopiero
później. Obeszliśmy naokoło pozostałości zakładu i wsiadając do
samochodu jak na komendę wypowiedzieliśmy: - jedziemy do „wieży”.
Dojechać tam wcale nie łatwo. Czarnogłowy to wieś licząca około 500
mieszkańców, mająca swoje ulice, a jak się później okazało także domki
letniskowe dla wczasowiczów i z budującym się okazałym pensjonatem. Po
zapytaniu o dojazd do wieży, która stała się tak naprawdę starym
wiatrakiem zajechaliśmy na ulicę Miłą, by potem na piechotę udać się na
wzniesienie i z bliska przyjrzeć się tej okazałej, stojącej na uboczu
budowli. Gdy tak zawzięcie fotografowaliśmy stary wiatrak, zachwycając
się wnętrzem i snując plany co byśmy w tym miejscu urządzili będąc
właścicielami tego kawałka pola i budynku, zauważyliśmy że z pewnej
odległości przygląda nam się starszy pan. Po chwili ruszył w naszym
kierunku przedzierając się przez wysoką trawę. Starszy Pan okazał się
bardzo miłym człowiekiem, zamieszkałym na ulicy Miłej w Czarnogłowach i
nie tylko opowiedział nam o opuszczonej fabryce, w której pracował za
młodu, ale poznaliśmy tez historię przedwojennego wiatraka, który tak
bardzo nas urzekł. Jakby tego było mało, wsiadł z nami do samochodu i
pokazał nam całą wioskę, podając mało istotne informacje gdzie kto
mieszka w każdym z mijanych domów, by na koniec zawieźć nas nad
najczystsze jeziorko w okolicy, które w przeszłości było wyrobiskiem i
dostarczało wapienia do fotografowanej przez nas fabryki. Wyprawa
choć długa i wyczerpująca była niewątpliwie niezwykle owocna. Oprócz
napisania reportażu na temat kilkugodzinnej wędrówki mieliśmy jeszcze
jedną misję- na prośbę miłego pana z ulicy Miłej pędzimy do domu, by
drugiego dnia wysłać mu zdjęcie z naszej wędrówki... Miło...
Ja tu mieszkam i nie wiem gdzie tu jest w czarnoglowach niby na baza wojskowa.
OdpowiedzUsuńCzytaj ze zrozumieniem
OdpowiedzUsuńPamietam fabryke jak jeszcze dzialala.Mam nadzieje ze w tym roku odwiedze Czarnoglowy.Najbardziej chcialbym spotkac Janeczke
OdpowiedzUsuń